Ludzie i ich pasje

Waldemar RYMARSKI


W.Rymarski Waldemar Rymarski


Pasji można mieć wiele. Każdy znajduje satysfakcję w zupełnie różnych działaniach. Jedno z moich zainteresowań przenosi nas w przeszłość. Czas bowiem odgrywa ważną rolę - dosłownie i w przenośni.

Wolny czas spędzam m. in. zajmując się naprawą i konserwacją starych zegarów oraz  powiększaniem dość licznej już zegarowej kolekcji. Kiedy rozpoczynałem nie miałem żadnego doświadczenia w konserwacji oraz naprawie zegarów. Bardzo pomocna okazała się jednak wiedza zdobyta przy pracy z tatą, który zajmował się hobbystycznie naprawą silników w motorowerach.



Pierwszy zegar, z którym miałem do „czynienia” to zegar z wieży kościelnej w Kwilczu – mojej rodzinnej miejscowości. Było to wiosną 1993 roku. Sam poprosiłem proboszcza ks. Ryszarda Stańka, abym mógł się nim zająć, ponieważ zegar od kilku lat już nie działał. Udało się go naprawić i od tego czasu 2 razy w tygodniu chodziłem i osobiście go nakręcałem. Niestety z chwilą mojego wyjazdu na studia zegar umilkł na zawsze, gdyż nie było chętnych do jego nakręcania. W chwili obecnej na świeżo wyremontowanej wieży kościoła czas odmierza zegar elektroniczny.

Przez kolejne prawie 20 lat ze względu na liczne obowiązki odłożyłem swoje zainteresowanie mechaniką zegarową na bok. Kiedy moja sytuacja życiowa się ustabilizowała, kupiłem z żoną dom, mogłem rozpocząć realizację swojego marzenia, jakim jest kolekcja zegarów. Pierwszy pojawił się w naszym domu w 2013 r. Początkowo myślałem o zegarze stojącym, który doskonale wpasowałby się w klimat salonu. Zanim jednak znalazłem okaz, który odpowiadałby moim wyobrażeniom, kupiłem zegar wiszący. Niestety był niesprawny, wiec zdecydowałem się samodzielnie naprawić uszkodzony mechanizm. Pomógł mi w tym znajomy – były zegarmistrz.

Od tego momentu zegarów w naszym domu przybywało. Obecnie jest ich 31, ale to z pewnością nie jest koniec. W mojej kolekcji dominują zegary ścienne, ale są też bufetowe i jeden stojący. Wszystkie są zegarami mechanicznymi. Każdy z nich raz na tydzień należy nakręcić. Większość zegarów kupuję na internetowych aukcjach. Często też znajomi, którzy wiedzą o moich zainteresowaniach, informują mnie, kto chce sprzedać lub wyrzucić stary zegar. Udało  mi się już kilka razy uratować zegary przed wyrzuceniem na śmietnik. Większość z nich wymaga tylko konserwacji, czyli rozebrania, umycia, wyczyszczenia, naoliwienia, nasmarowania i ponownego złożenia. Zdarza się jednak, że trzeba wymienić cały mechanizm lub poszczególne tryby. Prosta konserwacja to jedno popołudnie i wieczór, ale usunięcie usterki to czasem kilka dni, a nawet tygodni.

W mojej kolekcji dominują dwie marki zegarów. To Gustav Becker i Junghans. Nazwy pochodzą od nazwisk producentów (niemieccy zegarmistrzowie, właściciele fabryk). Prawdziwą perełką w mojej kolekcji jest jednak francuski zegar stojący z pchlego targu w Paryżu. Jest to zegar typu Comtoise z końcówki XIX wieku, który po wybiciu pełnej godziny powtarza ją bijąc jeszcze raz 2 minuty później. To charakterystyczne dla dawnych zegarów francuskich oraz zegarów wieżowych we Francji. 

W mojej kolekcji znajdują się też zegary kurantowe, które wygrywają melodię. Co 15 minut  wygrywają część melodii, a o pełnej godzinie całą melodię i wybijają godzinę, którą aktualnie wskazują.  Niedawno moją kolekcję wzbogacił zegar z kukułką typu szwardzwaldzkiego, był to ukłon w stronę mojej żony, która zawsze chciała taki mieć.

Wszyscy znajomi zastanawiają się  jak można żyć z 31. bijącymi i grającymi zegarami. Otóż tykanie nigdy mi nie przeszkadzało, ani w ciągu dnia, ani w nocy. Może dlatego, że w rodzinnym domu też był zegar. Do wygrywanych melodii i wybijanych godzin też się przyzwyczaiłem, podobnie jak żona i dzieci. Domownicy nie zwracają już na nie uwagi, ale kiedy odwiedzają nas goście przy pełnej godzinie następuje zazwyczaj chwila ciszy spowodowana ich zdumieniem.

Naprawą zegarów zajmuję się w okresie jesienno – zimowym, kiedy są dłuższe wieczory,  natomiast wiosną i latem  przychodzi czas na moje kolejne zainteresowanie, jakim jest pszczelarstwo.

Kilka wizyt w pasiece kolegi sprawiło, że i ja zaraziłem się tą pasją. Sześć lat temu zakupiłem pierwsze dwa ule, które następnie zasiedliłem pszczołami. Oczywiście z roku na rok moja pasieka się powiększa i absorbuje każdą wolną chwilę. Każdy, kto zajmuje się pszczelarstwem wie, że w pracy przy pszczołach trzeba zachować pewną chronologię działań, której nie można przeoczyć. Wymaga to więc samodyscypliny i doświadczenia, które zdobywam „pszczelarząc”. Każdy rok jest inny, a w pszczelarstwie, jak w rolnictwie – wszystko zależy od pogody i gospodarza – pszczelarza. Są lata lepsze i gorsze, ale mimo to, zawsze mam satysfakcję z tego, co robię. Lubię obcować z przyrodą i mam do niej wielki szacunek. Uczę tego również moich synów, którzy pomagają mi w pasiecznych pracach, gdyż nie zawsze ze względu na służbę mogę je wykonać w zaplanowanym terminie. Pszczoły to nie tylko miód, ale również pyłek, propolis i wosk. Z naturalnego wosku pszczelego pozyskanego w mojej pasiece wytwarzam świece, którymi obdarowuję na święta rodzinę i znajomych.

Chcę też uświadomić wszystkim, którzy widząc słoik z miodem bardzo zgęstniałym twierdzą, że miód się scukrzył, że wcale tak nie jest. Ten miód się nie scukrzył i pszczelarz nie dodał do niego cukru, bo wtedy właśnie byłoby odwrotnie – miód pozostałby płynny. Taki gęsty miód się skrystalizował i jest to cecha każdego prawdziwego miodu. Każdy prawdziwy miód krystalizuje – jeden bardzo wcześnie, np. rzepakowy –inny później, np. akacjowy.

To nie koniec moich zainteresowań i sposobu na spędzanie wolnego czasu, którego mam coraz mniej. Od dwudziestu lat jestem członkiem Chóru Kościelnego im. Św. Cecylii w Kwilczu, śpiewając w głosie tenorowym. Ale to już całkiem inna opowieść, którą podzielę się przy następnej okazji.
 

Powrót na górę strony